Wbrew pozorom, nie chodzi o ten kiczowaty program Tadeusza Drozdy, ale o świetną komedię w reżyserii Petera Bogdanovicha. Jest to również jeden z ostatnich filmów z Audrey Hepburn (chociaż umarła dopiero dwanaście lat później). Bogdanovich miał więcej rozsądku niż Spielberg i powierzył jej nie drugoplanową, ale główną rolę - i chwała mu za to! Pięćdziesięcioczteroletnia Audrey ma tutaj tyle samo wdzięku i wigoru, co trzydzieści lat wcześniej. Film do szczególnie wybitnych nie należy, ale w swoim gatunku sprawdza się wyśmienicie.